niedziela, 12 kwietnia 2015

005 | Czarny Kruk

*Raven*

Miałam ochotę trzasnąć telefonem w ścianę ale byłam w miejscu publicznym więc się powstrzymałam...

Jaki on był denerwujący w niektórych momentach.... Nie zamierzałam siedzieć bezczynnie w tym sklepie. Co to, to nie. Przemykając pomiędzy zatłoczonymi regałami powoli posuwałam się w stronę wyjścia. Jednak gdy automatycznie zamykane drzwi zatrzasnęły się za mną i odetchnęłam z ulgą, zorientowałam się, że nadal nie jestem sama. Powoli przemierzyłam parking. W myślach powtarzałam sobie cały czas jak mantrę: tylko nie biegnij, tylko nie biegnij! Moje ciało ledwo wytrzymywało to ,,powstrzymywanie się". Czułam, że mimo iż tak bardzo nie chciałam tego robić zaraz zacznę uciekać. Moja podświadomość zaczęła ze mnie kpić: ,,Boisz się, co? Po prostu tchórzysz!'', a ja wymierzyłam jej mocnego liścia. Podziałało...

W końcu nie wytrzymałam i puściłam się pędem przed siebie. Błagałam aby moi prześladowcy nie znali Dublina tak dobrze jak ja i aby ten koszmar się w końcu skończy. Skręciłam w jedną z wąskich uliczek na, których zazwyczaj bawiły się dzieci. Była to po prostu przerwa między dwoma kamienicami, wykonanymi z czerwonej cegły. Samochody nie mogły tu wjeżdżać bo po prostu nie zmieściłyby się. Teraz była kompletnie opustoszała. Nic dziwnego... Słońce już przestało grzać i chyliło się powoli ku horyzontowi. Też nie wypuściłabym największego skarbu w moim życiu na zabawę, po ciemku, nie zależnie od tego jak to brzmi... Rozejrzałam się i przy jednym z wyjść ewakuacyjnych z zapewne jakiejś knajpy, zobaczyłam kosz,  ale nie taki mały koszyczek na śmieci tylko potężny śmietnik. Podbiegłam do niego i się za nim skuliłam.,, Błagam, żeby mnie nie znalazł'' Nie miałam ochoty umierać w wieku osiemnastu lat. To mimo wszystko mało, no nie?


Usłyszałam tupot (wielu?) butów. Chrzęściły na żwirze, bo tylko z tego były zrobione ,,chodniki'' w tej części mojego ukochanego Dublina. Po chwili jednak ucichły. Mój prześladowca (prześladowcy) przeszedł obok tej uliczki bez większego zainteresowania się nią.


Zerknęłam w lewo i zobaczyłam wyjście z uliczki. Była to moja jedyna szansa. Wstałam i szybko pobiegłam w jego stronę. Skręciłam i to co zobaczyłam za rogiem wmurowało mnie w żwir. Rozszerzyłam szerzej oczy i gwałtownie skręciłam w prawo. Przed chwilą przed oczami miałam pięciu rosłych mężczyzn o szerokich barach. Głośno zaklęłam pod nosem i zaczęłam biec jeszcze szybciej. Łzy cisnęły mi się do oczu, a pęd targał mi włosy. Powoli brakło mi tchu i czułam okropne kłucie w płucach ale nie mogłam się zatrzymać. Było zbyt duże prawdopodobieństwo, że mogą mnie złapać. Niestety ja, jak to ja muszę coś zawalić. W pewnym momencie zahaczyłam o coś nogą i runęłam na żwir jak długa. Szybko się podniosłam i z powrotem zaczęłam biec lecz nagle poczułam szarpnięcie. Nie obracałam się i przyśpieszyłam kroku.

-Prawie ją mamy!-usłyszałam jakiś nie znajomy głos ale nie zwracałam na to uwagi. Jeszcze szybciej zaczęłam biec.

Po moich policzka spływały strugi łez. Wbiegłam w kolejną uliczkę i pobiegłam wzdłuż jakiejś kamienicy. Nie miałam gdzie się schować. Wszędzie były gładkie ściany. Gdyby nie to, że but mi się rozwiązał chyba nigdy nie dostrzegłabym lekkiego wgłębienia w ścianie jednego z bardziej nowoczesnych bloków, wykonanych z białego budulca. Tylko, że tak na prawdę nie było to wgłębienie...


Zawiązałam sznurówki w równą kokardkę i podeszłam do podejrzanie wyglądającego miejsca. Była to malutka alejka, mająca może jakiś metr szerokości, którą można było dojść do wejścia do kamienicy. Były to małe pół oszklone drzwi, które (na moje szczęście!) ktoś zostawił niedomknięte. Weszłam do budynku i wspięłam się po schodach na najwyższe piętro. Na każdym poziomie znajdowało się okno z którego miałam idealny widok na uliczkę, którą jeszcze przed chwilą szłam. Szykuje się wspaniały wieczór....


Obserwowałam bacznie to co się dzieje za oknem. W pewnym momencie zauważyłam pochód mężczyzn bacznie się rozglądających. Na kamienicę nawet nie spojrzeli. Odczekałam tak mniej więcej pięć minut i wybiegłam z budynku. Ulżyło mi ale nie miałam czasu. Oni mogli wrócić w każdym momencie....


Znalazłam się znowu na jednej z głównych ulic  już chciałam przechodzić przez ulicę gdy zobaczyłam czarnego Range Rover'a. Pojazd zatrzymał się na środku jezdni tuż przede mną. Dopiero teraz zorientowałam się, że po moich policzkach nadal spływają strugi łez. Otarłam je wierzchem dłoni i wpatrywałam się w auto. Czekałam aż w końcu odjedzie i umożliwi mi przejście na drugą stronę jezdni ale pojazd się nie ruszała nawet o milimetr.




Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zamarłam. 'Już nie żyję' Zacisnęłam usta. W pewnym momencie drzwi zatrzasnęły się. 

Nikt nie stał obok pojazdu. Zrobiło się cicho. Bardzo cicho.... Za cicho, więc aż podskoczyłam gdy otwierana szyba wydała z siebie charakterystyczny trzask i syk. Spojrzałam na osobę siedzącą za kierownicą i zrobiłam wielkie oczy. 'Nie to niemożliwe...' Przetarłam oczy i spojrzałam jeszcze raz na kierowcę. Nie pomyliłam się.

-Witaj Raven- wyszeptał tak dobrze zanany mi głos... Stałam tam i wpatrywałam się w twarz....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz