niedziela, 26 kwietnia 2015

016 | Czarny Kruk


Przyjrzałam się dziewczynie i nie dowierzałam. Te same oczy, włosy, uśmiech, taka sama barwa głosu. 

Widziałam ją może dwa razy w życiu ale bardzo dobrze ją zapamiętałam. Sara Woods siostra Jonte’a Woods’a.

Przez chwile stałyśmy ze złączonymi w uścisku dłońmi wlepiając w siebie spojrzenia. Po kilku minutach jednak ona także musiała mnie poznać gdyż wypuściła moją rękę z uścisku i rzuciła mi przerażone spojrzenie.

-Raven… wyszeptała cicho i pobladła delikatnie na twarzy. Skoro ona tu jest to może Jonte także jest zamieszany w całą tą akcję z gangami?

-S-sara? Co ty tutaj robisz? Jonte wie, że tutaj jesteś?- zaczęłam zasypywać ją pytaniami. Na wzmiankę o swoim bracie zmarszczyła nos ale po chwili na jej twarzy zawitał uśmiech. Niespodziewanie uścisnęła mnie.

-Jak się cieszę, że cię widzę- wyszeptała w moje włosy. To było dziwne, wręcz bardzo dziwne. 

Momentalnie przypomniał mi się Jonte. Przyrzekłam sobie, że od razu jak wrócę do pokoju to do niego zadzwonię. Nie powiem mu oczywiście gdzie się znajduję ale porozmawiam z nim tak po prostu. Swego czasu zastępował mi brata i trochę za nim tęsknię. Wracając do Sary. Nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko.

Jak już wcześniej wspominałam nie znałam jej dobrze, a na własne oczy widziałam ją może dwa razy kiedy odwiedzałam Jonte’a. On przebywał u mnie wiele razy ale ja bywałam u niego strasznie rzadko. W dodatku ostatnio przychodząc do Jonte’a nie spotykałam Sary. Tak jakby rozpłynęła się w powietrzu, a jej brat zawsze znajdywał na to wytłumaczenie. A to siedziała u jakiejś przyjaciółki, albo była na zakupach, poszła na spacer. Nigdy mnie to nie zastanawiało.

-Nic ci się nie stało?- znów usłyszałam głos.

-Czemu pytasz? Stało się coś? Wszystko dobrze z Jonte’m?- pierwsze co mi przyszło na myśl to to, że w naszym mieście stało się coś strasznego, a ona się o tym dowiedziała po czym dowiedziała się od Jonte’a o moim zniknięciu. W napięciu czekałam na odpowiedź. Dziewczyna ścisnęła wargi w cienką linię i spojrzała mi głęboko w oczy.

-Raven… ja muszę ci coś powiedzieć…

Spojrzałam na nią zszokowana. O co mogło jej chodzić?

-----------
Mam nadzieję, że nie tylko ja mam taki wspaniały początek dnia <3


015 | Czarny Kruk




*Jonte*

-Cholera! - Wydarłem się na cały głos tak, że zapewne wszyscy w LaD mnie usłyszeli. Zacząłem chodzić w kółko w pokoju, w, którym się znajdowałem. Wrzesień już tuż tuż, a ona ma zamiar iść do tej cholernej szkoły. Jeśli rozpocznie w niej naukę jestem skończony. Nie ma mnie. Przegram.

W tej placówce zbyt dużo może się nauczyć. Strzelanie z pistoletu to tam podstawa, a o samoobronie już nie wspomnę. Będzie lepsza, dużo lepsza. 

Będzie zbyt wyćwiczona i inteligentna. Zapewne powiedzą jej o tym, co zrobiłem, o tym, kto jest szefem oddziału w Dublinie. Dowie się, kim tak naprawdę jestem, a to oznacza, że nie będę miał szans na powtórne zbliżenie się do niej.

Znienawidzi mnie jednym słowem, a wszystko przez tą pieprzoną szkołę! Nie mam jak nawet skontaktować się z Sarą. Ha! Nawet gdybym to zrobił nie pomogłaby mi. Pewnie już poznała Raven i ją uwielbia, bo kto miałby nie kochać tej „uroczej” czerwono włosej dziewczynie, przez, którą zapewne stracę pozycję w naszej małej gangsterskiej społeczność? Nikt… taka jest prawda.

Pogrążyłem się. Przejąłem zadanie, które jest dla mnie zbyt ciężkie. Wziąłem zbyt dużo na swoje barki. Wyszedłem na korytarz mocno trzaskając drzwiami. Niech wszyscy wiedzą, jaki jestem zły, nikt ma się do mnie nie zbliżać.
W końcu stanąłem przed biurem mojego szefa i bez wahania wszedłem do pomieszczenia.

-Potrzebuję jednego twoich ludzi, zaraz- odparłem pewny siebie i dopiero teraz zauważyłem, że oprócz mnie i Dereck’a w pokoju znajduje się jeszcze jedna osoba. Dziewczyna…

Była ładna, miała krótko obcięte, wycieniowane blond włosy z ciemniejszymi pasemkami, mocno pomalowane kredką niebieskie oczy i słodki uśmiech. Nie należała do wysokich osób, ale też nie była niska.

-Wybierz sobie kogoś, powiedz, że to rozkaz- odparł od nie chcenia Dereck i obrócił się w stronę blondynki.

-Chcę ją- szepnąłem i poczułem, że spojrzenia tej dwójki przenoszą się na moją osobę. Uśmiechnąłem się parszywie. Ja zawsze dostawałem to, czego chciałem… Tym razem też tak będzie, a mój plan nie ma prawa się nie powieść.

piątek, 24 kwietnia 2015

Info

Rozdziału nie ma ponieważ byłam dzisiaj na Pyrkonie i nie miałam jak go dodać. Pisze z telefonu, a rozdział mam na laptopie.
Wybaczcie
:*
Będą w poniedziałek dwa.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

000 | Light in night

                Mała Julie spojrzała w stronę rodziców, którzy właśnie ją zawołali do kuchni. Przed kilkoma minutami wrócili z pracy, co oznacz, że mają dla dziewczynki jakąś niespodziankę. Pani  Willson spojrzała na męża, a on na ten gest wyciągnął zza swoich pleców dość duże pudełko z dziurami po bokach. Dziewczynka wiedziała, co to oznacza. Zbyt wiele raz bywała w sklepie ze zwierzakami, aby nie zrozumieć tego znaku.  W tym pudełku znajdował się zwierzak, który potrzebował powietrza. Stąd te otwory.
                Julietta była bardzo mądrą dziewczynką. Mimo iż miała zaledwie jedenaście lat rozumiała wiele rzeczy niepojętych dla dorosłego człowieka, co było rzadko spotykane u jej rocznika. Ojciec podał brązowowłosej pudełko, na co ta szeroko się uśmiechnęła, po czym dla pewności zapytała czy to dla niej.
Po kilkakrotnym zatwierdzeniu przynależności pudełka z zawartością dla brzdąca, Julie zaczęła otwierać pudełko. Delikatnie podważyła otwarcie opakowania i spojrzała do środka. Otworzyła szerzej oczy i spojrzała na rodziców.
Byli tak samo szczęśliwi jak ich córka, którą wprost rozsadzało szczęście. To było nieprawdopodobne. Jeden podarunek spełnił wszystkie jej marzenia.
Przyjrzała się jeszcze raz swojemu prezentowi. W duchu skarciła się za takie rozumowanie. Nie można nazywać żywej istoty prezentem. Z pudełka patrzył na nią kudłaty, biało-czarno-brązowy, mały psiak z dużym czarny noskiem, białą pręgą między wyłupiastymi, niebieskimi oczami, oklapłymi półdługimi uszami i wielką głową.
-Jak go nazwiesz?- Usłyszała oniemiała dziewczynka i spojrzała na tatę. Przez chwilę pogrążyła się w rozmyślaniach.
-Light.- Powiedziała.- On będzie rozświetlał noc.
Po pokoju rozszedł się głos budzika. Wyłączyłam irytujące odgłosy, dobiegające z mojego telefonu i delikatnie podniosłam się do pozycji siedzącej. Spojrzałam na skulonego, śpiącego przy moich nogach, Berneńskiego Owczarka Pasterskiego.
-Oj staruszku! Ty sobie wyobrażasz, że było to sześć lat temu?- Szepnęłam do niego i pogłaskałam go delikatnie po pyszczku, pomiędzy oczkami, wzdłuż białej pręgi, czyli tam gdzie lubił najbardziej. Z jego pyszczka wydarło się delikatne pisknięcie, charakterystyczne dla psów. Obudził się.

Moje kochane Światło… 

Prolog nowego opowiadania obecny ;) Czarny Kruk i LIght in night to dwa nie zależne opowiadania. W niczym ich fabuła się nie łączy...
Ale nie myślcie sobie.
Zaczynamy na dobre dopiero 15.06.2015 roku.
Narazie będziecie mogli zaraz zobaczyć bohaterów i przeczytać co nieco informacji.

014 | Czarny Kruk


Po mniej więcej minucie w łazience zrobiło się cicho, co oznaczało, że Zoe przestała wylewać hektolitry wody i skończyła swój poranny „szybki” prysznic. Usłyszałam dwa ciche plaśnięcia, które sygnalizowały wyjście ciemnowłosej z kabiny. Chwilę później stała koło mnie już w pełni gotowa do pokazania się na śniadaniu.

Dziewczyna ubrała się w białą, luźną bluzkę z napisem „Shit Happens”, którą wetknęła w czarną, krótką, skórzaną spódniczkę, na to narzuciła dżinsową kurteczkę. Dopełnieniem tego stroju była piękna kremowa bransoletka i pomarańczowe krótkie conversy noszone przez Zoe w budynku mieszkalnym. Wyszłyśmy z łazienek i skierowałyśmy się do naszego pokoju. Tam zostawiłyśmy wszystkie zbędne rzeczy i skierowałyśmy woje kroki na stołówkę. Po krótkiej chwili znalazłyśmy się w jadłodajni.

Było to dość duże pół okrągłe, oszklone pomieszczenie z wieloma stolikami umieszczonymi w różnych miejscach. Na jego końcu znajdował się bufet. Do niego właśnie się skierowaliśmy. Pomieszczenie było prawie puste, a bufet zaopatrzony w kilka podstawowych rzeczy, ale podobno zawsze jest tak w wakacje.

Sięgnęłam po jasnozieloną tacę i położyłam na niej talerz z jajecznicą i bekonem oraz jedną waniliową muffinę. Moje standardowe śniadanie. Odkąd pojawiłam się w tej szkole tak jadałam i nie zamierzałam tego zmieniać. Po chwili zastanowienia wzięłam także dość duże jabłko i kubek ciepłej kawy. Po tym jak Zoe wybrała swój posiłek udałyśmy się do jednego z wielu wolnych stolików.

Spojrzałam na Zoe i uświadomiłam sobie jedną rzecz. Przez te kilkanaście dni nawet jej o to nie zapytałam. 
Rozsiadłam się na miękkim siedzeniu i poczekałam aż moja towarzyszka także wygodnie usadowi swoje cztery litery.

Czarnowłosa zabrała się za jedzenie sałatki owocowej i skupiła na niej swoją całą uwagę.

-Skąd jesteś?- Zapytałam po chwili milczenia wlepiając swoje spojrzenie w brązowooką. Dziewczyna 
podniosła głowę i posłała mi pytające spojrzenie.

-Wiesz, znamy się od kilkunastu dni, mówimy sobie dość dużo, ale ja nadal nie wiem skąd tutaj przyjechałaś- Wyjaśniłam, a moja towarzyszka pokiwała głową na znak, że rozumie.

-Moja matka pochodzi z Hiszpanii, a mój ojciec jest Amerykaninem-zaczęła, a ja wpatrywałam się w nią z zaciekawieniem- Jednym z członków BaD. Wychowywałam się przez całe życie w Hiszpanii, ale pewnego dnia moi rodzice się pokłócili. Nie była to pierwsza z awantur, ale była chyba najpoważniejszą. Pół roku później wzięli rozwód, a ja razem z tatą przeprowadziłam się do Chicago. A ty jesteś z Dublina, prawda?

-Tak, ale mój ojciec jest stąd- stwierdziłam przypominając sobie naszą ostatnią rozmowę przeprowadzoną w aucie.

-Naprawdę? Myślałam, że…- zaczęła, ale nie dałam jej skończyć.

-Że jest z Anglii?- Stwierdziłam z ironią.- Ja też tak myślałam… Ale z dwojga złego cieszę się, że jestem tutaj. Od zawsze kochałam Nowy Jork.

-Ja też! Do tej pory nienawidzę Hiszpanii- westchnęła.- Nienawidząc tego kraju, musiałam w nim mieszkać przez siedemnaście lat.
Ciemnowłosa chwilę grzebała w talerzu z resztką sałatki owocowej, po czym pochłonęła do końca posiłek i odsunęła od siebie tacę.

-To, co? Idziemy? Jeśli teraz nie zaczniesz czytać tych papierów to nie wygrzebiesz się z nich do jutrzejszego wieczoru- Zaczęła wesoło, po czym dodała nieco tajemniczym szeptem- a na niego mamy zaplanowane coś niezwykłego.

Zaczęłam się bać. Nigdy nie lubiłam niespodzianek. Coś niezwykłego przygotowanego na pierwszego września. Wspólne wkuwanie w bibliotece? Zapowiada się wspaniale. Westchnęłam i podniosłam się z miękkiego siedzenia. Powoli przyzwyczajałam się do pozostawiania po sobie talerzy. W domu zazwyczaj po sobie sprzątałam, ale tu było inaczej. Szkoła nadętych snobów.

***

Sięgnęłam po pierwszą kartkę ze stosu, ale od razu ją odłożyłam i załamałam ręce. Kolejnych pięćdziesiąt takich leżało na moim biurku.

Stos podzieliłam na kilka stosów odnośnie tematu. Zabrałam pierwszy stos i usiadłam na łóżku. W sumie musi mi być wygodnie.

Okazało się, że głównym tematem tej sterty papierów jest program nauczania. W dużym skrócie wygląda to tak…

Zasady były tu podobne do tych, które panują w większości szkół z tym wyjątkiem, że jest Tu cisza nocna (niebrana pod uwagę podczas wakacji i w weekend) panująca od godziny dwunastej do piątej rano, a za złamanie jakiegokolwiek punktu regulaminu można zarobić szlaban, jakim mogło być pomaganie rano w kuchni bądź czyszczenie łazienek albo ewentualnie szatni.

Jak przewidywałam poza krótką przerwą na obiad nie oderwałam się na chwilę od lektury, a zakończyłam ją dopiero wieczorem.

„Wszystkie książki, stroje oraz inne przybory szkolne do odebrania w sekretariacie.”

Odrzuciłam na moją część biurka ostatni papier i odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest już siódma, a Zoe jeszcze nie ma. Wyszła gdzieś około czterech godzin temu i nadal nie wróciła. Może się uczy przed rozpoczęciem jutrzejszego roku szkolnego. Odnośnie jutra… zerknęłam na mój plan i z ulgą stwierdziłam, że zaraz po lekcji wychowawczej mam angielski za, którym przepadam.

Sięgnęłam po moją ukochaną piżamę i skierowałam swoje kroki do łazienki. Powoli kroczyłam po drogim dywanie wsłuchując się w swoje głuche kroki. Wbiłam wzrok w podłogę i obserwowałam piękną barwę materiału. W pewnym momencie poczułam jak ktoś na mnie wpada, a sekundę już pół leżałam na podłodze.

-Przepraszam- usłyszałam skądś znany mi wzrok. Spojrzałam w górę i ujrzałam wyciągniętą w moją stronę rękę drobnej brunetki.- Zagapiłam się. Nic Ci się nie stało?

-Nie… wszystko w porządku. Dam sobie radę- Na potwierdzenie swoich słów wstałam i otrzepałam z siebie niewidzialny pył. Pozbierałam z ziemi rzeczy, które wylądowały na bordowym dywanie. Gdy się podniosłam dziewczyna wyciągnęłam w moją stronę rękę.

-Jestem Sara Woods…

Sara Woods.

Zaraz co? Przecież to jest…


------
Opublikowałam zły rozdział....
Brawo ja!

sobota, 18 kwietnia 2015

013 | Czarny Kruk

Raven

Poczułam jak ktoś mną lekko potrząsa. Westchnęłam w myślach. Człowiek codziennie ciężko pracuje, idzie spać po 12 godzinach pracy, a potem ktoś go budzi! Co się dzieje w dzisiejszym społeczeństwie? Co jest z nim nie tak?

-Raven!- Usłyszałam krzyk i momentalnie podniosłam się na łóżku do pozycji siedzącej. Niestety mój ruch był zbyt gwałtowny i wylądowałam na podłodze. Boleśnie upadłam na pupę i wbiłam mściwy wzrok na przyczynę mojego miłego oraz bliskiego spotkania z drewnianymi panelami w pokoju numer 87. Patrzyłam na Zoe.

-Osz ty! Jeszcze ci się kiedyś odwdzięczę! Będziesz chciała sobie pospać!- Syknęłam przybierając poważny wyraz twarzy, lecz po chwili już tarzałam się ze śmiechu po podłodze razem z ciemnowłosą.

W końcu obydwie podniosłyśmy się z paneli i otrzepałyśmy się z niewidzialnego kurzu. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Przestawiony wieczorem zegarek wskazywał ósmą dwadzieścia sześć.

-Czemu obudziłaś mnie o tak zabójczej godzinie?- Wyjęczałam i opadłam z powrotem na łóżko.

-Jutro zaczynasz naukę, więc przyszedł twój ojciec i zostawił ci kilka papierów. Wiesz najważniejsze dokumenty, regulamin i tego typu pierdoły- wyjaśniła i wskazała na biurko. Moja szczęka opadła na podłogę i właśnie ją stamtąd zbierałam. Na ciemnym stole leżał ogromny stos papierów. –Musisz to do jutra przeczytać żebyś cokolwiek ogarniała.

-Cóż… Chyba nie wyciągniesz mnie z pokoju do końca dnia, bo nie wygrzebię się z tych śmieci do nocy-westchnęłam. Przez ostatnie tygodnie moich wakacji nie myślałam o szkole i nauce. Miałam na to całkowicie wyjebane. Całymi dniami siedziałam w pokoju i spędzałam czas na rozmowie i wygłupach z Zoe. Ciemnowłosa pomimo niezbyt miłego początku okazała się bardzo miłą osobą. Sama jej obecność napełniała człowieka ogromnymi pokładami pozytywnej energii. Należała do jednych z tych osób, które znasz od kilku dni, ale czujesz się jakbyś znała je od zawsze.

-Jestem z tobą- stwierdziła ciemnowłosa, po czym na chwile przystała i zmarszczyła brwi i chwilę się zastanawiając.- Ale najpierw udam się do łazienki. Sorry.

Dziewczyna szybko otworzyła szafę i wyciągnęła z niej potrzebne rzeczy. Poszłam w jej ślady i już po chwili ruszyłyśmy korytarzem prowadzącym do łazienki.

Nagle przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku dni. Intensywnie niebieskie oczy patrzące w moje. Ten przewiercający wzrok. Potrząsnęłam delikatnie głową, aby otrącić nieprzyjemne myśli.

Była to moja taktyka na dobry humor, którą podrzuciła mi Zoe. „Wyobraź sobie, że jak tak trzęsiesz głową złe myśli wylatują uchem”- tak właśnie powiedziała. Muszę stwierdzić, że ten sposób działa. Za każdym razem jak myślę o Jamesie albo mamie, a nawet Katy nie jestem smutna. Po prostu odrzucam te wspomnienia, bo to mniej boli i żyję, bo od tego jest życie.

Skay wyjechał dwa dni po tym jak przyjechał do szkoły. Zoe powiedziała mi, że on zawsze tak robi. Zostaje w szkole na wakacje, a potem jeździ razem z moim ojcem na różne misje. Dzięki temu może zostać w szkole na połowę wakacji i zarobić trochę pieniędzy.

Weszłam do mojej ulubionej kabiny prysznicowej i szybko się ogarnęłam. Ubolewałam nad tym, że nie było to wanien. Uwielbiałam długie i ciepłe kąpiele, ale nie miałam tu jak i zażywać. No cóż, trudno. Taki jest mój marny los.

Gdy już wygrzebałam się z pod prysznica, co zajęło mi dość długą chwilkę, nałożyłam na siebie wybrane ubrania i zrobiłam lekki makijaż. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i wsunęłam na stopy moje ukochane, granatowe trampki.

Wyszłam z kabiny i rozejrzałam się po łazience. Nikogo w niej nie było. Tylko po szumie wody wywnioskowałam, że Zoe siedzi jeszcze pod prysznicem.


-Zoe, ileż można! Wyłaź stamtąd, bo się jeszcze utopisz!- Wrzasnęłam na tyle głośno, aby przekrzyczeć hałas wywoływany przez wodę. W odpowiedzi usłyszałam perlisty śmiech towarzyszki. 


------
Oki doki.
Dzisiaj dodaję ostatni rozdział niestandardowo.
Od poniedziałku już będą się pojawiały według grafiku misie. CZyliw poniedziałek i piątek. 
Zapraszam do zakładki gdzie jestem ;)

piątek, 17 kwietnia 2015

012 | Czarny Kruk

*Jonte*

Muszę dać z siebie wszystko. Nie mogę tego przegrać. Za bardzo mi na tym zależało by nie wycisnąć z siebie siedmiu potów. 

To nie jest nienawiść do tej dziewczyny. On nic mi nie zrobiła ale BaD zabrało mi niezwykle ważną dla mnie osobę. Gdy miałem szesnaście lat zacząłem się tym jarać. Uwielbiałem ten zastrzyk adrenaliny. Byłem urodzonym gangsterem. Dereck się mną zajął. Byłem dzieciakiem z ulicy. Przeszedłem szkolenie u samego szefa. Musiałem być dobry. 

Później umieścił mnie w starannie dobranej rodzinie zastępczej, która była w stanie rozwijać moje umiejętności, a za razem utrzymać mnie w ryzach tak abym nie wyróżniał się wśród moich rówieśników. Tam właśnie poznałem moją siostrę, Sarę. Ona także wychowała się na przedmieściach. Do rodziny Woodsów trafiła rok przede mną. Miała iść do LaD, a ja miałem dołączyć do niej po dwóch latach. Niestety gdy skończyła te pieprzone osiemnaście lat oznajmiła mi, że ona nie ma zamiaru pozostać w Londynie. Wyjechała do Nowego Yorku. 

Nie wiem czemu ale spodziewam się, że tam właśnie wstąpiła do BaD. Upewniłem się gdy prawie pół roku temu jeden ze szpiegów Dereck'a dostarczył nam tylko kluczowe informacje i na wzmiankę o Sarze powiedział, że wstąpiła w szeregi BaD. Dereck chciał go zabić za to, że zamierzał odejść ale chłopak w porę uciekł. Zapewne jest teraz w BaD. 

Czy lubiłem Raven? Czasami. Nie chciałem jej krzywdzić ale tylko tak zemszczę się na tym gangu. Tylko tak zemszczę się na Tacku Green. To był jedyny sposób. Odebrać mu osoby, które kocha. Najtwardszego człowieka na świecie to załamie. Nie mogę tego przegrać. To moje jedyna szansa. 

Muszę wygrać tę rozgrywkę.



środa, 15 kwietnia 2015

011 | Czarny Kruk

*Skay*

-O wow- usłyszałem szept dziewczyny, która stała koło mnie. Zaśmiałem się w duchu. Każdy gdy wchodził do tej szkoły tak reagował aczkolwiek nie spodziewałem się takiej reakcji po dziewczynie, która przez prawie całe życie zapewne byłą wychowywana w 
luksusach jakich świat nie widział. Pokręciłem z nie dowierzaniem głową i odetchnąłem z ulgą. Poprawiłem sportową torbę na moim ramieniu i rozejrzałem się po korytarzu. 

Wszystko wyglądało tu tak jak zwykle. 

Nic się nie zmieniło przez te kilka dni kiedy mnie nie było. Duże, dwuskrzydłowe drzwi prowadziły na korytarz wyłożony bordowym dywanem. Mimo iż była to szkoła po prawej i lewej stronie stały eleganckie i zdobione szafki na buty, które musimy zmieniać gdyż podłoga w całej części mieszkalnej jest wyłożona drogimi materiałami. 

Podszedłem do niej i z łatwością zlokalizowałem miejsce w którym znajdowały się moje czerwone trampki. Rzuciłem torbę na podłogę i szybko zmieniłem conversy na ich tańsze podróbki. Raven wpatrywała się we mnie ze zdziwieniem. Rzuciłem jej pytające spojrzenie po czym zrozumiałem o co jej chodziło.

 -Nie możemy go pobrudzić- powiedziałem wskazując na bordowy dywan na co dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem i zaczęła grzebać w swoim bagażu. W końcu wyłowiła z torby parę niebieskich trampek i szybko nasunęła je na stopy. Związane sznurówki wepchnęła do wnętrza buta i szybko się wyprostowała. Wpatrywałem się w nią jak urzeczony, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Wszystkie jej ruch były takie naturalne ale jednocześnie przepełnione nie pokojem i nie pewnością. 

-Skay. Zaprowadź Raven do jej pokoju. Dobrze?- po raz pierwszy od wejścia do akademika odezwał się szef albo jak powinienem go tutaj nazywać- dyrektor. Ojciec dziewczyny podał jej kluczyk z numerkiem i wyszedł przez ogromne drzwi. Za nim podążył Joseph. Zapewne udali się do budynku w którym nauczyciele mieli swoje kwatery.

-Oprowadzić cię po szkole?- zapytałem głosem wypranym z emocji. Nie zależało mi, stwierdziłem tylko, że warto pomóc komuś takiemu jak ona. Może się to odbić w pozytywny sposób na moją przyszłość w tej szkole.- Mógłbym opowiedzieć ci w między czasie coś nie coś o programie nauczania.

-Okey ale pozwól, że najpierw odniosę walizki do pokoju- odparła nieco sztywno. Widać był, że nie czuję się w pełni swobodnie.

-Jaki numer?- rzuciłem po czym spojrzałem na dziewczynę wyczekując. Widząc jej zaskoczoną minę westchnąłem i dodałem.- Ma twój pokój. Spojrzała na breloczek od klucza i po chwili wyszeptała:

-187.

-Okey! To chodź- odparłem po czym ruszyłem korytarzem, kierując się na wprost. Skinąłem głową na skręt w prawo.- Tu jest stołówka. Jemy tutaj każdy posiłek. Po lewej stronie są biblioteki i pokoje cichej nauki oraz coś w rodzaju pokoju gier. Jest tam wszystko co mogłoby ci pomóc w relaksie ale raczej nie za często będziesz tam siedziała. Poszedłem dalej. Pokonałem kilka stopni i pomogłem dziewczynie wciągnąć na nie jej bagaż po czym zatrzymałem się przed rozwidleniem dróg.

-W prawo dziewczyny, a w lewo chłopacy- rzuciłem, a ona pokiwała głową na znak, że rozumie. Popatrzyłem na drzwi, które znajdowały się naprzeciwko mnie.- Tutaj znajdują się łazienki, małe kuchnie i szatnie, a zaraz potem wyjścia na boiska- popchnąłem jedno skrzydło i wpuściłem dziewczynę po czym sam wszedłem do korytarza.- Ta sama zasada, po prawej dziewczyny, a chłopacy po lewej, nie tyczy się to tylko kuchni. Tam dalej są szatnie oraz wyjście na boiska i droga do budynku sportowego.

-Jakiego?- zdziwiła się dziewczyna na co ja tylko cicho się zaśmiałem.

-Widzisz, mamy tu lekcje w dwóch budynkach. W budynku naukowym wszystkie nauki nie wymagające ruchu, a w tym drugim, czyli sportowym wszystko co jest z nim związane. Obecnie znajdujemy się w tak zwanym przez nas akademiku ale jest to po prostu budynek mieszkalny, śpimy tu. Ogarniasz?

-No, tak-odparła, a ja kiwnąłem głową po czym skierowałem się w stronę korytarza prowadzącego do kwater. Znów wypuściłem dziewczynę pierwszą ja na dżentelmena przystało i skierowałem się w stronę żeńskich sypialni. Szukając odpowiedniego numeru wsłuchiwałem się w odgłosy naszych kroków i turkot kółek od walizki po drogim dywanie. 

Zatrzymałem się przed brązowymi drzwiami z przywieszonym, równym, złotym numerem 187. Czerwono włosa podeszła do wrót i włożyła kluczyk do zamka lecz okazało się to zupełnie nie potrzebne, gdyż drzwi otworzyły się od razu po tym jak delikatnie przekręciła klucz w zamku. Zasuwka nawet nie kliknęła. Po prostu pokój był otwarty!

Dziewczyna stała zszokowana przed progiem, a ja pacnąłem się otwartą ręką w czoło! Idioto! Zapomniałeś jej powiedzieć!

-Cóż... każdy z nas ma współlokatora...- zacząłem z uśmiechem po czym po chwili zastanowienia dodałem- czuj się jak u siebie.

W końcu trzeba kiedyś utrzeć nosa tym snobom, którzy wychowywali się wśród złota i innych błyskotek! Powoli zacząłem się wycofywać aby uda się do swojego pokoju ale spostrzegłem, że dziewczyna wcale się nie rusza z miejsca. 

-Ej, co jest?- zapytałem ale nie zostałem zaszczycony odpowiedzią z jej strony. Wzruszyłem ramionami i w tamtym momencie już naprawdę zacząłem odchodzić. Obejrzałem się przez ramię i westchnąłem. Trzeba ją trochę podnieść na duchu bo się dziewczyna załamie.

-Dasz radę. Musisz tylko wejść do tego pokoju- przyjrzałem się numerowi widniejącemu na drzwiach i wysiliłem pamięć. Po chwili już wiedziałem kto tu mieszka.- Zoe jest bardzo przyjemną osobą. Polubisz ją, a jak będziesz miała jakiś problem to ci pomoże. Dasz radę. To tylko szkołą. Prawda?

Nagle czerwono włosa obróciła w moją stronę swoją twarz i spojrzała prosto w moje oczy swoimi dużymi zielonymi tęczówkami i wyszeptała niemal niesłyszalnie:

-Dziękuję.

Po czym sięgnęła po swój bagaż i wciągnęła go do pokoju.

*Raven*

Moim oczom ukazało się dość duży pokój urządzony w odcieniach beżu, czerni i bieli. Dwa duże łóżka stały przy ścianie po prawej stronie pokoju, oddzielone od siebie niewielką przestrzenią i dwoma stolikami nocnymi. Po lewej stronie zaś stało dość duże biurko i dwa krzesła do kompletu oraz dwie wbudowane w ścianę szafy. Zauważyłam 
także dość duży regał przedzielony na pół. Całość wyglądała bardzo przytulnie, a podkreślały to w szczególności kremowe firanki na ogromnym oknie.

-Emmm- usłyszałam cichy głosik dochodzący z jednego z łóżek. Dopiero teraz zauważyłam siedzącą na nim drobną czarnowłosą i brązowooką dziewczyną z lekko kocimi oczami. Była ładna, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że bardzo ładna. Wykrzywiła swoje równe usta w grymas, który miał zapewne przypominać uśmiech.

-Ty za pewne jesteś Raven Green, prawda?- usłyszałam jej głos przepełniony słodyczą.

-Tak- stwierdziłam po czym po chwili zastanowienia dodałam-A ty Zoe?

-Mhm- rzuciła dziewczyna po czym usadowiła się wygodniej na łóżku i zaczęła robić coś na swoim iPhonie. Po chwili przyjrzała mi się dokładniej i jeszcze raz spojrzała do telefonu.- Witaj w naszej szkole.

-Dzięki- wyszeptałam i rzuciłam plecak na łóżko. Sięgnęłam po walizki oraz sportową torbę i szybko wypakowałam ich zawartość do wolnej szafy. Ciemnowłosa bacznie przyglądała się moim ruchom. Gdy w końcu zakończyłam wypakowywanie najpotrzebniejszych rzeczy zabrałam plecak i opróżniłam go zapełniając przy tym stolik nocny oraz półki na segmencie. Usidłam na łóżku i spojrzałam na ekran mojego iPhone'a. Według mojego zegarka panowała godzina siódma rano ale przejeżdżając, a raczej przelatując przez granicę nie zmieniałam czasu więc w Nowym Jork'u byłą teraz druga w nocy. 

Wyjęłam z szafy wybraną na poczekaniu piżamę i sięgnęłam po wielką kosmetyczkę oraz ręcznik. Bez słowa wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę łazienek. Otworzyłam drzwi oznaczone małym rysunkiem prysznica i poczułam od razu unoszącą się w powietrzu wilgoć. Weszłam do pierwszej lepszej kabiny. Jak się potem okazało nie była to kabina lecz oddzielna łazienka. Znajdował się w nie prysznic, sedes, umywalka i niewielkie lustro oraz półki na ubrania i kosmetyki. Odetchnęłam z ulgą. Rano nie będę musiała spędzać czasu z innymi dziewczynami tylko wejdę, zrobię co potrzeba i wyjdę. 

Szczerze powiedziawszy spodziewałam się, że ta szkoła będzie wyglądała inaczej. Jak taka typowa placówka dla ludzi z problemami, wykonana z czerwonej cegły, mroczna i upiorna. Pomyliłam się i to bardzo. W końcu to szkołą mojego ojca. On nigdy nie był minimalistyczny, zawsze musiał iść na całość.

Nie poznałam ludzi uczęszczających do tej szkoły (o ile można ją tak nazwać) ale myślałam iż będą bardzie.... groźni i przerażający? Swoją drogą rozmawiałam do tej pory z dwoma uczniami i nie mogę sobie wyrabiać zdania na ich temat ale wydają się dość mili. Zoe zachowywała się nieco dziwnie ale to zapewne przez godzinę, która panowała. Tak w sumie to co ona robiła o tej porze na nogach? Zapewne czekała na mój przyjazd o ile ją o nim poinformowano. Chociaż jeśli by nie wiedziała o tym, że przyjeżdżam to nie znałaby mojego imienia, byłaby zdziwiona samym faktem, że ktoś wchodzi do jej pokoju.
Moje przemyślenia przerwał szum wody dochodzący z kabiny obok. Otrząsnęłam się i szybko zdjęłam z siebie ubranie po czym władowałam się pod prysznic i puściłam ciepłą wodę.

*Skay*

Nagle poczułem, że na kogoś potrącam. Odruchowo szepnąłem ciche „przepraszam” i już chciałem odejść w stronę mojego pokoju gdy tak osoba chwyciłam nie za rękę. Obróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z moją siostrą, Julie.

-Uważaj jak łazisz bo kogoś zabijesz- warknęła jasnowłosa i zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem.

-Przecież przeprosiłem. Nie zauważyłem cię-zacząłem się denerwować, co ona skwitowała złośliwym uśmieszkiem. Westchnąłem.- Coś jeszcze? Mogę iść? Jestem zmęczony.

-Co robiłeś o tej porze w części sypialnej dziewcząt, co?

-A co cię to obchodzi? Przestań wtykać swój nos w nie swoje sprawy bo ci to kiedyś problemów narobi. Poza tym mogę zapytać cię o to samo- dziewczyna na moje stwierdzenie lekko się zmniejszała i puściła to bez komentarza po prostu odchodząc. Uśmiechnąłem się triumfalnie. Zapewne byłą na „lekcjach matematyki” u Patrick'a i trochę się „zasiedzieli”. Ech, jacy oni są słodcy. 

Cicho wkroczyłem do swojego pokoju tak aby nie obudzić mojego współlokatora, Jack'a i wyjąłem z mojej szafy wszystkie potrzebne rzeczy po czym poszedłem do łazienki i ogarnąłem się w zniewalającym tempie. Wróciłem do pokoju i opadłem na łóżko. 

Zamknąłem oczy i poczułem, że zaczyna mnie ogarniać błogi spokój. Ostatnią rzeczą, którą pamiętałem była sytuacja z dzisiejszego dnia, oczy Raven wpatrujące się w moje. Ten cudowny zielony i nie naturalny kolor. Potrząsnąłem głową i przykryłem się kołdrą. W końcu ogarnęła mnie senność i odpłynąłem do krainy Morfeusza. 







------
Jestem zbyt kochaną osobą. Dzisiaj dobiliście do 24 wyświetleni i mamy ich już ponad sto więc macie rozdział. 
Wy dopiero czytacie jedenastkę.
Ja piszę dwudziestkę.....

010 | Czarny Kruk

*Skay*

-Co?- dziewczyna wydarła się na całe auto. Nie dziwiłem się jej. Ja, gdy moja siostra powiedziała mi, że chce iść do tej szkoły, zareagowałem tak samo. W mojej głowie był wtedy ogromny bałagan, a teraz kochałem to miejsce i traktowałem je jak dom.

Czerwono włosa wpatrywała się zszokowana w lusterko, w którym wyraźnie widziała odbicie swojego ojca.


-To, co usłyszałaś- odparł szef i po chwili dodał- Idziesz do szkoły, której ja jestem dyrektorem.


-O kiedy ty masz szkołę?!- dziewczyna była na prawdę złą. Widać było, że się w niej gotuje.


-Odkąd mój ojciec nie żyje i mi ją powierzył- odparł spokojnie szef i zerknął na odbicie córki w bocznym lusterku. 


-Nie będę chodziła do szkoły dla gangsterów! Poza tym mam 18 lat! Skończyłam już szkołę- odparła Raven i skrzyżowała ręce na piersi. 

-Będziesz chodziła. Musisz nauczyć się bronić. Nie ważne, że skończyłaś już naukę, w tej szkole uczysz się na innym poziomie. To coś w stylu szkoły wyższej. Poza tym jestem twoim ojcem, musisz mnie słuchać.


Czerwonowłosa wybuchnęła niekontrolowanym ale sztucznym śmiechem. Trwało to kilka minut, aż w końcu spoważniała i zaczęła cicho mówić coś co na zawsze miało zmienić relację między nią, a jej ojcem:


-Ja już nie mam ojca...- po chwili zastanowienia dodała ciszej.- Albo nigdy tak na prawdę cię nie znałam albo się zmieniłeś. Mój ojciec nigdy by mnie nie okłamał ani nie skazałby mnie na cierpienie. 


Zapadła krępująca cisza. Padły mocne słowa. Nikt nie chciała się odzywać. Wiadomo było, że zaraz wybuchnie jeszcze większa kłótnia. 


-Nie masz wyboru- zaczął szef na, co czerwonowłosa spiorunowała jego odbicie, w bocznym lusterku, wzrokiem.- I tak będziesz chodziła do tej szkoły. Od ciebie zależy czy będzie ci w niej dob...


Szef nagle urwał swoją wypowiedź i zamilkł. Nie wiem czym było to spowodowane ale przypuszczam, że to obraz dość dużego domu ze wspaniałym ogrodem go sparaliżował. 


-Witaj w domu- wyszeptała z sarkazmem dziewczyna i wyszła z samochodu. Podeszła do drzwi wejściowych i szybko je otworzyła. Szef jako pierwszy się otrząsnął po wypowiedzi swojej córki i wyszedł z pojazdu. Joseph zgasił silnik i razem wyszliśmy z auta, podążając za szefem. 


*Raven*

Pobiegłam na górę i wpadłam do swojego pokoju. Miałam pół godziny na to, żeby spakować się na wyjazd, który ma trwać cholera wie jak długo czasu. Wyjęłam dwie walizki z pod łóżka i szybko wpakowałam do nich najpotrzebniejsze ubrania i buty. Wylądował tam także mój laptop i kosmetyczka. Z jednej z półek zabrałam moją ulubiony plecak pumy i włożyłam tam mój notes do szkiców, komplet ołówków, kilka książek, telefon, portfel i słuchawki. Sięgnęłam jeszcze po dużą sportową torbę pumy i zapakowałam tam kurtkę, ulubioną torebkę i kilka innych rzeczy. Wyszłam z mojego pokoju. Czułam, że muszę zabrać ze sobą coś jeszcze. Weszłam do pierwszego pomieszczenia po lewej. Znalazłam się w sypialni mojego brata. Otworzyłam jedną z szafek w jego segmencie. Wszystko było na swoim miejscu. Pokój wyglądał tak jak go zostawił przed wypadkiem. Pogrzebałam chwilę w jego rzeczach i znalazłam jego ulubioną piłkę baseballową. Na pamiątkę i wypadek gdybym nigdy już nie miała tutaj wrócić. Sięgnęłam po jego ukochany zeszyt. James nie lubił rysować ale miał tak samo jak ja, kiedy przyszła do niego wena i chęć nie mógł przestać szkicować. Przejrzałam szybko jego rysunki. Było na nich wszystko. Od dziewczyn po jakieś mistyczne postacie.



Otworzyłam kolejną półkę. Wyjęłam z niej jego ulubioną książkę ,,Metro 2033'' i ją przewertowałam. Nagle wypadłą z niej jakaś karteczka. Podniosłam ją i zobaczyłam zdjęcie zrobione przez Jamesa. Było to ,,selfie'' z naszym nie żyjącym już psem. Miałam wtedy piętnaście lat. Nagle zalała mnie fala wspomnień...


-James!- krzyknęłam do brata, który stąpał po lodzie. Trzymałam kurczowo smycz mojego kochanego psa i z nie dowierzaniem wpatrywałam się w blondyna.-James! To niebezpieczne!


-Jakie niebezpieczne? Przecież ojciec nas tu zabiera co zimę!

-A widzisz go gdzieś tutaj?!- wrzasnęłam do niego na co on się tylko zaśmiał. 

Kiedy obszedł już całą sadzawkę skutą lodem spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął. 


-Wszystko jest mocne. Mamy w tym roku taki mróz, że warstwa lodu jest dość gruba, aby się nie załamać pod naszą dwójką. Nic się nie stanie. No chodź, będzie fajnie.


Pokręciłam lekko głową nie dowierzając ale w końcu wraz z psem weszłyśmy na zamarzniętą sadzawkę. Po chwili Rock ciągnął mnie po lodzie, biegnąc za moim bratem. Spędziliśmy w lesie kilka godzin i rodzice się o nas bardzo martwili ale było warto.


W moich oczach zaczęły się zbierać łzy. Znowu czułam się potwornie. Brak brata, siostry i matki strasznie mnie przytłaczał. Jak bardzo chciałam aby znów tu ze mną byli, a w szczególności James, do którego byłam bardzo przywiązana. Potrząsnęłam szybko głową, aby odgonić dołujące myśli i otarłam mokre od łez policzki. Koniec... Zaczynam życie od nowa. Nie mogę stać w miejscu, czas się ruszyć i iść dalej. 

Sięgnęłam jeszcze do jednej półki i wyjęłam z niej ulubiony sweter mojego brata. Wróciłam do swojego pokoju i zapakowałam wszystko do plecaka. 


Spojrzałam na swoje ubranie i pokręciłam głową. Otworzyłam drzwi od garderoby i wyjęłam z niej jeden z nie wielu kompletów, które tam zostały. Szybko się przebrałam. Założyłam szare dresy i sweter z flagą Ameryki. Gdy wiązałam czerwone trampki usłyszałam głos ojca wołającego z dołu:


-Raven! Pół godziny mija za dwie minuty!


Przejrzałam się w lustrze i uśmiechnęłam się z satysfakcją.
 Całość prezentowała się dobrze. Chwyciłam pierwszą walizkę i wyszłam z pokoju. Podeszłam do schodów i zaczęłam znosić mój bagaż. Był na serio ciężki. Torba trzaskała spadając z kolejnych schodków. Zaśmiałam się sama o siebie. Z boku musiało to komicznie wyglądać. Gdy uporałam się z całym bagażem weszłam do salonu.

-Gotowa?- zapytał ojciec na co ja kiwnęłam głową. Byłam gotowa i fizycznie i psychicznie. 


-To jedziemy.

wtorek, 14 kwietnia 2015

009 | Czarny Kruk

*Raven*

-Matka by nie żyłaby bo...- powtórzył trochę głośniej. Zaczęłam się denerwować. Ta cała tajemniczość tej sytuacji... Spojrzałam przez okno kątem oka obserwując odbicie ojca w bocznym lusterku. Nadal nie mogłam uwierzyć, że to co się tutaj działo, działo się na prawdę. Mimo, że byłam wściekła na ojca za to, że okłamywał mnie i matkę, cieszyłam się, że mam jednak nadal rodzinę. W sumie mogłam się wcześniej domyślić, że ta całą śmierć ojca była jedną, wielką ściemą. Przecież nie widziałyśmy z matką ciała. Podobno wszystko było tak bardzo zmasakrowane, że nie dało się odróżnić jednej osoby od drugiej, więc wyprawiłyśmy symboliczny pogrzeb. 

-Matka by nie żyła bo...- po raz kolejny próbował coś powiedzieć lecz znów zamilkł. Nie wytrzymałam. To, że cieszę się, że jednak mam ojca nie oznacza, że nie jestem złą o to, że odszedł. Zaczęło się we mnie gotować, po raz kolejny podniosłam głos na własnego ojca, czego przed jego 'śmiercią' nie byłabym w stanie zrobić:


-Ileż można?! No wyduś to z siebie w końcu!


-Nie żyła by bo LaD i tak ścigało was odkąd urodził się James!- warknął w końcu, a mnie wcisnęło w siedzenie. Nigdy wcześniej się tak do mnie nie odzywał. Jeśli stracił nad sobą panowanie, musiałam na prawdę wyprowadzić go z równowagi. Co nas ścigało? Nigdy nie słyszałam tego skrótu i bynajmniej nie była to jakaś nazwa. Nienawidziłam tajemnic, wszystko zawsze psuły. 


-Co to LaD?- zapytałam. Coraz bardziej przerażała mnie ta sytuacja. Nie wiedziałam czy wolę znać prawdę czy nie. Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Skay dołączył się do naszej rozmowy i wypowiedział jedne proste słowo, które na zawsze odmieniło moje życie:


-Gang...


Zapadła cisza. Powoli trawiłam to co usłyszałam od blondyna. Gang... o czym on znowu gada? Zwariował. Wybuchłam niekontrolowanym, wręcz histerycznym śmiechem. 


-Żartujesz- wykrztusiłam z siebie w końcu. Zabrzmiało to bardzie jak stwierdzenie niż pytanie. Spojrzałam na chłopaka z nadzieją, że on również wybuchnie śmiechem lecz nic takiego nie nastąpiło. Szarooki wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę po czym delikatnie pokręcił głową.

 Otworzyłam szerzej oczy. W mojej głowie właśnie pojawiła się czerwona, ostrzegawcza lampka i po raz kolejny tego wieczoru rozbrzmiało tam jedno, głośne: What?

-Jaki znowu gang?- cała ta sytuacja lekko mnie szokowała. O matko! Błagam, niech ten koszmar się skończy! 


- Raven... Cokolwiek się teraz stanie, cokolwiek usłyszysz, błagam cię, daj mi to wytłumaczyć- po raz pierwszy widziałam ojca w takim stanie. Cóż, jestem jego córką, jedyną żyjącą rodziną, jedynym dzieckiem. Pokiwałam delikatnie głową, na ,,tak'' i czekałam na to co powie ojciec.

-Kiedy spotkałem twoją matkę nie powiedziałem jej całej prawdy o sobie. Odkąd byłem w twoim wieku pomagałem ojcu w pracy. Pomagałem ojcu w prowadzeniu gangu i szkoły. Niestety kilka lat po ślubie mój ojciec zmarł, a szefowanie zostało przekazane mnie. Było ciężko. Potrafiłem wylatywać do New York'u kilka razy w miesiącu. Po zamachu na samolot, którym miałem lecieć, zrozumiałem, że jeśli będę cały czas z Wami, jest większe prawdopodobieństwo, że coś złego się Wam stanie. Nie chciałem narażać żony i jedynej żyjącej córki. Niestety, nie udało mi się was ochronić. Od razu gdy dowiedziałem się, że mama nie żyje, pomyślałem o tobie. Wiedziałem, że LaD cię szuka. Kilka dni temu przysłałem tu Skay'a. Miał cię obserwować, w razie potrzeby, chronić. Niestety, informacja o śmierci twojej matki wyciekła na zewnątrz i dotarła do któregoś ze szpiegów LaD albo do samego szefa oddziału działającego w Dublinie. LaD znalazło cię. To tyle, dalej wiesz co się stało- ojciec skończył swoją dość długą wypowiedź. Siedziałam tam wciśnięta w fotel i nie wiedziałam co mam robić, co powiedzieć. Jedyną rzeczą o, której myślałam było to, że mój ojciec ma gang. Co za wariactwo! Nie, to był jakiś żart. Głupi bo głupi ale żart. Nie mogłam w to uwierzyć. Zaczyna mnie ścigać jakiś pięciu chłopaków i nagle moje życie wywraca się do góry nogami... Nie to nie możliwe.

-To jakiś głupi żart. Prawda?- zapytałam z nadzieją w głosie i spojrzałam na ojca. W tamtym momencie moje wszelkie nadzieje zniknęły. Był śmiertelnie poważny.

-Nie, absolutnie nie. To wszystko prawda.

Krótko mówiąc: porażka. Mój ojciec jest gangsterem i wywozi mnie właśnie do Kalifornii bez jakichkolwiek moich dokumentów. W swoim życiu trafiłam już na tyle wariactw, że nic związanego z moją rodziną na prawdę nie było w stanie mnie zdziwić ale to mnie zszokowało. Byłam zła na ojca i to bardzo. W szczególności, że nas okłamywał ale już nie miałam siły się awanturować. Przynajmniej wyjadę z Dublina i już więcej nie będę musiała oglądać miejsca w którym zginęła moja rodzina.

Gang, gangster o matko....Przecież to przechodzi ludzkie pojęcie! Nie ogarniałam co się działo wokół mnie.  Nie mogłam opisać tego jak się czułam w tamtym momencie. Na pewno byłam rozbita i to porządnie. Jedyne co teraz chciałam zakopać się pod kołdrę i pójść spać. Nie wiedziałam jednak czy będzie mi to dane.

-Gdzie tak w ogóle mnie wieziecie?- zapytałam głosem wyprutym z wszelkich emocji.

-Do Nowego Jorku.

-Aha- w sumie to zawsze chciałam tam pojechać, więc tak na prawdę w głębi serca, bardzo głęboko w środku, cieszyłam się. Jednak wszystkie uczucia zagłuszał szok, niedowierzanie i wielkie zdziwienie.

-I co dalej?- zapytałam po dłuższej chwili milczenia.

-Teraz jedziemy do domu, a potem New York'u i idziesz do szkoły- stwierdził ojciec beznamiętnym tonem, a ja pokiwałam głową i dopiero chwilę później dotarło do mnie znaczenie tych słów.


-Jakiej szkoły?


-A taka jedna, nic szczególnego. Prywatna szkoła dla młodych gangsterów. Moja szkołą- odparł z chytrym uśmiechem, a moje oczy wyszły na wierzch. Szkoła? Dla gangsterów? Mojego ojca? To są chyba jakieś żarty!



---------
Znowu smutam....
A wy, bądźcie szczęśliwi!