poniedziałek, 20 kwietnia 2015

014 | Czarny Kruk


Po mniej więcej minucie w łazience zrobiło się cicho, co oznaczało, że Zoe przestała wylewać hektolitry wody i skończyła swój poranny „szybki” prysznic. Usłyszałam dwa ciche plaśnięcia, które sygnalizowały wyjście ciemnowłosej z kabiny. Chwilę później stała koło mnie już w pełni gotowa do pokazania się na śniadaniu.

Dziewczyna ubrała się w białą, luźną bluzkę z napisem „Shit Happens”, którą wetknęła w czarną, krótką, skórzaną spódniczkę, na to narzuciła dżinsową kurteczkę. Dopełnieniem tego stroju była piękna kremowa bransoletka i pomarańczowe krótkie conversy noszone przez Zoe w budynku mieszkalnym. Wyszłyśmy z łazienek i skierowałyśmy się do naszego pokoju. Tam zostawiłyśmy wszystkie zbędne rzeczy i skierowałyśmy woje kroki na stołówkę. Po krótkiej chwili znalazłyśmy się w jadłodajni.

Było to dość duże pół okrągłe, oszklone pomieszczenie z wieloma stolikami umieszczonymi w różnych miejscach. Na jego końcu znajdował się bufet. Do niego właśnie się skierowaliśmy. Pomieszczenie było prawie puste, a bufet zaopatrzony w kilka podstawowych rzeczy, ale podobno zawsze jest tak w wakacje.

Sięgnęłam po jasnozieloną tacę i położyłam na niej talerz z jajecznicą i bekonem oraz jedną waniliową muffinę. Moje standardowe śniadanie. Odkąd pojawiłam się w tej szkole tak jadałam i nie zamierzałam tego zmieniać. Po chwili zastanowienia wzięłam także dość duże jabłko i kubek ciepłej kawy. Po tym jak Zoe wybrała swój posiłek udałyśmy się do jednego z wielu wolnych stolików.

Spojrzałam na Zoe i uświadomiłam sobie jedną rzecz. Przez te kilkanaście dni nawet jej o to nie zapytałam. 
Rozsiadłam się na miękkim siedzeniu i poczekałam aż moja towarzyszka także wygodnie usadowi swoje cztery litery.

Czarnowłosa zabrała się za jedzenie sałatki owocowej i skupiła na niej swoją całą uwagę.

-Skąd jesteś?- Zapytałam po chwili milczenia wlepiając swoje spojrzenie w brązowooką. Dziewczyna 
podniosła głowę i posłała mi pytające spojrzenie.

-Wiesz, znamy się od kilkunastu dni, mówimy sobie dość dużo, ale ja nadal nie wiem skąd tutaj przyjechałaś- Wyjaśniłam, a moja towarzyszka pokiwała głową na znak, że rozumie.

-Moja matka pochodzi z Hiszpanii, a mój ojciec jest Amerykaninem-zaczęła, a ja wpatrywałam się w nią z zaciekawieniem- Jednym z członków BaD. Wychowywałam się przez całe życie w Hiszpanii, ale pewnego dnia moi rodzice się pokłócili. Nie była to pierwsza z awantur, ale była chyba najpoważniejszą. Pół roku później wzięli rozwód, a ja razem z tatą przeprowadziłam się do Chicago. A ty jesteś z Dublina, prawda?

-Tak, ale mój ojciec jest stąd- stwierdziłam przypominając sobie naszą ostatnią rozmowę przeprowadzoną w aucie.

-Naprawdę? Myślałam, że…- zaczęła, ale nie dałam jej skończyć.

-Że jest z Anglii?- Stwierdziłam z ironią.- Ja też tak myślałam… Ale z dwojga złego cieszę się, że jestem tutaj. Od zawsze kochałam Nowy Jork.

-Ja też! Do tej pory nienawidzę Hiszpanii- westchnęła.- Nienawidząc tego kraju, musiałam w nim mieszkać przez siedemnaście lat.
Ciemnowłosa chwilę grzebała w talerzu z resztką sałatki owocowej, po czym pochłonęła do końca posiłek i odsunęła od siebie tacę.

-To, co? Idziemy? Jeśli teraz nie zaczniesz czytać tych papierów to nie wygrzebiesz się z nich do jutrzejszego wieczoru- Zaczęła wesoło, po czym dodała nieco tajemniczym szeptem- a na niego mamy zaplanowane coś niezwykłego.

Zaczęłam się bać. Nigdy nie lubiłam niespodzianek. Coś niezwykłego przygotowanego na pierwszego września. Wspólne wkuwanie w bibliotece? Zapowiada się wspaniale. Westchnęłam i podniosłam się z miękkiego siedzenia. Powoli przyzwyczajałam się do pozostawiania po sobie talerzy. W domu zazwyczaj po sobie sprzątałam, ale tu było inaczej. Szkoła nadętych snobów.

***

Sięgnęłam po pierwszą kartkę ze stosu, ale od razu ją odłożyłam i załamałam ręce. Kolejnych pięćdziesiąt takich leżało na moim biurku.

Stos podzieliłam na kilka stosów odnośnie tematu. Zabrałam pierwszy stos i usiadłam na łóżku. W sumie musi mi być wygodnie.

Okazało się, że głównym tematem tej sterty papierów jest program nauczania. W dużym skrócie wygląda to tak…

Zasady były tu podobne do tych, które panują w większości szkół z tym wyjątkiem, że jest Tu cisza nocna (niebrana pod uwagę podczas wakacji i w weekend) panująca od godziny dwunastej do piątej rano, a za złamanie jakiegokolwiek punktu regulaminu można zarobić szlaban, jakim mogło być pomaganie rano w kuchni bądź czyszczenie łazienek albo ewentualnie szatni.

Jak przewidywałam poza krótką przerwą na obiad nie oderwałam się na chwilę od lektury, a zakończyłam ją dopiero wieczorem.

„Wszystkie książki, stroje oraz inne przybory szkolne do odebrania w sekretariacie.”

Odrzuciłam na moją część biurka ostatni papier i odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest już siódma, a Zoe jeszcze nie ma. Wyszła gdzieś około czterech godzin temu i nadal nie wróciła. Może się uczy przed rozpoczęciem jutrzejszego roku szkolnego. Odnośnie jutra… zerknęłam na mój plan i z ulgą stwierdziłam, że zaraz po lekcji wychowawczej mam angielski za, którym przepadam.

Sięgnęłam po moją ukochaną piżamę i skierowałam swoje kroki do łazienki. Powoli kroczyłam po drogim dywanie wsłuchując się w swoje głuche kroki. Wbiłam wzrok w podłogę i obserwowałam piękną barwę materiału. W pewnym momencie poczułam jak ktoś na mnie wpada, a sekundę już pół leżałam na podłodze.

-Przepraszam- usłyszałam skądś znany mi wzrok. Spojrzałam w górę i ujrzałam wyciągniętą w moją stronę rękę drobnej brunetki.- Zagapiłam się. Nic Ci się nie stało?

-Nie… wszystko w porządku. Dam sobie radę- Na potwierdzenie swoich słów wstałam i otrzepałam z siebie niewidzialny pył. Pozbierałam z ziemi rzeczy, które wylądowały na bordowym dywanie. Gdy się podniosłam dziewczyna wyciągnęłam w moją stronę rękę.

-Jestem Sara Woods…

Sara Woods.

Zaraz co? Przecież to jest…


------
Opublikowałam zły rozdział....
Brawo ja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz