Po mniej więcej minucie w łazience
zrobiło się cicho, co oznaczało, że Zoe przestała wylewać hektolitry wody i
skończyła swój poranny „szybki” prysznic. Usłyszałam dwa ciche plaśnięcia,
które sygnalizowały wyjście ciemnowłosej z kabiny. Chwilę później stała koło
mnie już w pełni gotowa do pokazania się na śniadaniu.
Dziewczyna ubrała się w białą, luźną
bluzkę z napisem „Shit Happens”, którą wetknęła w czarną, krótką, skórzaną
spódniczkę, na to narzuciła dżinsową kurteczkę. Dopełnieniem tego stroju była
piękna kremowa bransoletka i pomarańczowe krótkie conversy noszone przez Zoe w
budynku mieszkalnym. Wyszłyśmy z łazienek i skierowałyśmy się do naszego
pokoju. Tam zostawiłyśmy wszystkie zbędne rzeczy i skierowałyśmy woje kroki na
stołówkę. Po krótkiej chwili znalazłyśmy się w jadłodajni.
Było to dość duże pół okrągłe, oszklone
pomieszczenie z wieloma stolikami umieszczonymi w różnych miejscach. Na jego
końcu znajdował się bufet. Do niego właśnie się skierowaliśmy. Pomieszczenie
było prawie puste, a bufet zaopatrzony w kilka podstawowych rzeczy, ale podobno
zawsze jest tak w wakacje.
Sięgnęłam po jasnozieloną tacę i
położyłam na niej talerz z jajecznicą i bekonem oraz jedną waniliową muffinę.
Moje standardowe śniadanie. Odkąd pojawiłam się w tej szkole tak jadałam i nie
zamierzałam tego zmieniać. Po chwili zastanowienia wzięłam także dość duże
jabłko i kubek ciepłej kawy. Po tym jak Zoe wybrała swój posiłek udałyśmy się
do jednego z wielu wolnych stolików.
Spojrzałam na Zoe i uświadomiłam sobie
jedną rzecz. Przez te kilkanaście dni nawet jej o to nie zapytałam.
Rozsiadłam
się na miękkim siedzeniu i poczekałam aż moja towarzyszka także wygodnie
usadowi swoje cztery litery.
Czarnowłosa zabrała się za jedzenie
sałatki owocowej i skupiła na niej swoją całą uwagę.
-Skąd jesteś?- Zapytałam po chwili
milczenia wlepiając swoje spojrzenie w brązowooką. Dziewczyna
podniosła głowę i
posłała mi pytające spojrzenie.
-Wiesz, znamy się od kilkunastu dni,
mówimy sobie dość dużo, ale ja nadal nie wiem skąd tutaj przyjechałaś-
Wyjaśniłam, a moja towarzyszka pokiwała głową na znak, że rozumie.
-Moja matka pochodzi z Hiszpanii, a mój
ojciec jest Amerykaninem-zaczęła, a ja wpatrywałam się w nią z zaciekawieniem-
Jednym z członków BaD. Wychowywałam się przez całe życie w Hiszpanii, ale
pewnego dnia moi rodzice się pokłócili. Nie była to pierwsza z awantur, ale
była chyba najpoważniejszą. Pół roku później wzięli rozwód, a ja razem z tatą
przeprowadziłam się do Chicago. A ty jesteś z Dublina, prawda?
-Tak, ale mój ojciec jest stąd-
stwierdziłam przypominając sobie naszą ostatnią rozmowę przeprowadzoną w aucie.
-Naprawdę? Myślałam, że…- zaczęła, ale
nie dałam jej skończyć.
-Że jest z Anglii?- Stwierdziłam z
ironią.- Ja też tak myślałam… Ale z dwojga złego cieszę się, że jestem tutaj.
Od zawsze kochałam Nowy Jork.
-Ja też! Do tej pory nienawidzę
Hiszpanii- westchnęła.- Nienawidząc tego kraju, musiałam w nim mieszkać przez
siedemnaście lat.
Ciemnowłosa chwilę grzebała w talerzu z
resztką sałatki owocowej, po czym pochłonęła do końca posiłek i odsunęła od
siebie tacę.
-To, co? Idziemy? Jeśli teraz nie
zaczniesz czytać tych papierów to nie wygrzebiesz się z nich do jutrzejszego
wieczoru- Zaczęła wesoło, po czym dodała nieco tajemniczym szeptem- a na niego
mamy zaplanowane coś niezwykłego.
Zaczęłam się bać. Nigdy nie lubiłam
niespodzianek. Coś niezwykłego przygotowanego na pierwszego września. Wspólne
wkuwanie w bibliotece? Zapowiada się wspaniale. Westchnęłam i podniosłam się z
miękkiego siedzenia. Powoli przyzwyczajałam się do pozostawiania po sobie
talerzy. W domu zazwyczaj po sobie sprzątałam, ale tu było inaczej. Szkoła
nadętych snobów.
***
Sięgnęłam po pierwszą kartkę ze stosu,
ale od razu ją odłożyłam i załamałam ręce. Kolejnych pięćdziesiąt takich leżało
na moim biurku.
Stos podzieliłam na kilka stosów
odnośnie tematu. Zabrałam pierwszy stos i usiadłam na łóżku. W sumie musi mi
być wygodnie.
Okazało się, że głównym tematem tej
sterty papierów jest program nauczania. W dużym skrócie wygląda to tak…
Zasady były tu podobne do tych, które
panują w większości szkół z tym wyjątkiem, że jest Tu cisza nocna (niebrana pod
uwagę podczas wakacji i w weekend) panująca od godziny dwunastej do piątej
rano, a za złamanie jakiegokolwiek punktu regulaminu można zarobić szlaban,
jakim mogło być pomaganie rano w kuchni bądź czyszczenie łazienek albo
ewentualnie szatni.
Jak przewidywałam poza krótką przerwą na
obiad nie oderwałam się na chwilę od lektury, a zakończyłam ją dopiero
wieczorem.
„Wszystkie książki, stroje oraz inne
przybory szkolne do odebrania w sekretariacie.”
Odrzuciłam na moją część biurka ostatni
papier i odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na zegarek i ze zdziwieniem
stwierdziłam, że jest już siódma, a Zoe jeszcze nie ma. Wyszła gdzieś około
czterech godzin temu i nadal nie wróciła. Może się uczy przed rozpoczęciem
jutrzejszego roku szkolnego. Odnośnie jutra… zerknęłam na mój plan i z ulgą
stwierdziłam, że zaraz po lekcji wychowawczej mam angielski za, którym
przepadam.
Sięgnęłam po moją ukochaną piżamę i
skierowałam swoje kroki do łazienki. Powoli kroczyłam po drogim dywanie
wsłuchując się w swoje głuche kroki. Wbiłam wzrok w podłogę i obserwowałam
piękną barwę materiału. W pewnym momencie poczułam jak ktoś na mnie wpada, a
sekundę już pół leżałam na podłodze.
-Przepraszam- usłyszałam skądś znany mi
wzrok. Spojrzałam w górę i ujrzałam wyciągniętą w moją stronę rękę drobnej
brunetki.- Zagapiłam się. Nic Ci się nie stało?
-Nie… wszystko w porządku. Dam sobie
radę- Na potwierdzenie swoich słów wstałam i otrzepałam z siebie niewidzialny
pył. Pozbierałam z ziemi rzeczy, które wylądowały na bordowym dywanie. Gdy się
podniosłam dziewczyna wyciągnęłam w moją stronę rękę.
-Jestem Sara Woods…
Sara Woods.
Zaraz co? Przecież to jest…
------
Opublikowałam zły rozdział....
Brawo ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz