wtorek, 14 kwietnia 2015

008 | Czarny Kruk

*Raven*

-Witaj Raven- wyszeptał tak dobrze zanany mi głos... Stałam tam i wpatrywałam się w twarz....


-Tata?-wyksztusiłam z siebie w końcu. Stałam jak zaklęta. To nie mogła być prawda! Mój ojciec odszedł 14 lipca czyli półtora miesiąca temu. 

Nie byłam w stanie się ruszyć, po prostu patrzyłam się na krótkie, przefarbowane na blond, zaczesane do tyłu włosy, wąskie usta i kilku dniowy zarost.

 Nie mogłam w to uwierzyć. On na prawde siedział na siedzeniu pasażera w czarnym Range Roverze i wpatrywał się we mnie zza modnych okularów przeciwsłonecznych? 

-Skay, Joseph- powiedział wmiarę głośno, ignorując moją wcześniejszą wypowiedźi jak na zawołanie drzwi auta znów się otworzyły. Z pojazdu wyszedł blondwłosy chłopak, a zaraz za nim barczysty mężczyzna. Blondwłosy chłopak...second or minutes. What? Ten facet, on mnie śledził przez cały dzień, on oglądał całą komiczną sytuację z przed kilku godzin, on był ze mną w sklepie. Kim on do cholery jest?

Mężczyźni zbliżyli się do mnie i już chcieli mnie wepchnąć do samochodu ale ja szybko zaprotestowałam, delikatnie odsuwając się w prawo i znajdując się bliżej otwartego okna.


-Myślę, że samodzielne wejście do samochodu nie jest dla mnie problemem...- odparłam z przekąsem. Kątem oka zauważyłam, że usta mojego ojca uniosły się ku górze w lekkim, nie wymuszonym uśmiechu. 


Blondyn słysząc moją wypowiedź otworzył drzwi na tylnie siedzenie. Bez zastanowienia weszłam do pojazdu. Musiałam się dowiedzieź co robił tutaj mój ojciec. O ile w ogóle był to mój ojciec... 


Usadowiłam się wygodnie na miękkim fotelu. Jak się wtedy czułam? Nie miałam zielonego pojęcia co się działo. Śledziło mnie jakiś pięciu facetów, o mal się nie zabiłam na jednym z Dublińskich chodników, zatrzymał się przy mnie jakiś czarny samochód i wyszedł z niego chłopak który śledził mnie przez cały dzień. To jakieś porądane. W dodatku w tym uroczym pojeździe siedział mój ukochany ojczulek. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że on nie żyje od półtora miesiąca!


Drzwi od siedzenia kierowcy i drugiego pasarzera otworzyły się, i w tym samym momencie do samochodu weszło dwóch facetów. Nazwywali się chyba Skay i Joseph ale ręki sobie nie dałabym uciąć, tym bardziej jeśli chodzi o to który to który.


-Cześć, jestem Skay- odparł blondyn z szerokim uśmiechem, opierając swoją głowę na zagłówek i rozwiewając przy tym wszystkie moje wątpliwości dotyczące jego imienia ale jednocześnie sprawiając, że poczułam się jeszcze bardzie zdezorientowana. Co on w ogóle robił w samochodzie mojego ojca? Co robił tu mój zmarły ojciec? Ten chłopak śledził mnie przez cały dzisiejszy dzień i możliwe, że to on gonił mnie, ze zgrają swoich przyjaciół, po połowie Dublina, a teraz tak po prostu mówi mi 'Cześć' ?


Jedyne co mi w tamtym momencie przychodziło do głowy to jedne głośne: What!? Zaczerpnęłam głośno powietrza i zcisnęłąm usta by po chwili wykrzyczeć:


-Co się tutaj w ogóle dzieje?


Ojciec znów zlekceważył moją wypowiedź i zwrócił się do mężczyzn:


-Skay, Joseph... To właśnie jest moja córka, Rov...


Zamarłam, jeśli teraz wypowie moje prawdziwe imię to wyjdę z siebie i usiąde na siedzeniu obok. Nie nawidziłam jak ktoś zwraca się do mnie w ten oficjalny spsób. Od dziecka uważałam, że to takie sztywne, więc wymyśliłam skrót. Wystarczyło tylko zamienić drugą literę i 'odciąć' końcówkę. Tak właśnie powstało imię, którym posługiwałam się do dzisiaj, a jak na prawdę się nazywałam wiedziała tylko moja rodzina.


-Raven...- ojciec mimo wcześniejszych prób, posłurzył się krótszą formą mojego imienia za co byłam mu wdzięczna, gdyż inny obrót wydażeń zapewne by mnie skompromitował.


-Wyjaśni mi ktoś w końcu co tu się dzieje?- nie dawałam za wygraną. Musiałam się dowiedzieć kim jest ten zakichany Saky i co ty robi mój ocjciec, z zakichanym Skay'em w samochodzie.


-Raven, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że cię widzę- odparł ojciec znów nie zwracając uwagi na to co wcześniej powiedziałam.


Zaczęło się we mnie gotować. Przez półtora miesiąca przerzyłąm dwie śmierci. Przez tak krótki czas straciłamostatnie oparcie. Jeżeli ojciec nie 'zginąłby' w katastrofie lotniczej mata może nie zdecydowałaby się na tak drastyczny krok, jak wyjazd do Afryki, gdzie panowała epidemia jakiegoś nieznanego wirusa i nie starciałaby życia. Miałabym wtedy dwójkę rodziców, a moje życie mogłoby być torchę lepsze.


-Wiesz co? Jesteś najzwyczjniejszym w świecie egoistą. Jaki ojciec tak postępuje? Co ty w ogóle tu robisz? Powinieneś od półtora miesiąca wąchać kwiatki od spodu, a ty tak po prostu siedzisz tu, jakby nigdy nic!- wydarłam się. Wszystkie negatywne emocje, które nazbierały się we mnie od momentu, w któym pięciu mężczyzn zaczęło mnie ścigać, wypłynęły na zewnątrz. Byłam wręcz wściekła na cały otaczający mnie świat.


-Raven, spokojnie. Samolot, którym miałem lecieć, spóźniał się więc poszedłem do baru, a gdy z niego wróciłem, zorientowałem się, że nie mam biletu. Ktoś mi go po prostu ukradł. Zatrzymałem się na trochę u mojego przyjaciela i wtedy dowiedziałem się, że miał miejsce zamach na samolot. Wtedy zdecydowałem, że wyjadę do Kalifornii. Nie mogłem z wami zosta...Joseph jedź już.Wyjaśnimy sobie wszytsko w drodze Czeka nas duługa droga, a mamy mało czasu. Jutro o dziewiątej mam spotkanie, nie mogę się spóźnić- samochód ruszył, najpierw powoli, a potem rozwijał ogromne prędkości. Ojciec chciał wrócić do przerwanego wątku ale ja mu na to nie pozwoliłam.


-Gdzie jedziemy?- zapytałam na tyle głośno, żeby i to pytanie nie uszło jego uwadze.


-Dowiesz się w swoim czasie- szepnął. Też miał to często w zwyczaju. To po nim to miałam...


-Nadal nie rozumiem co się tutaj dzieje. Po prostu uciekłeś jak zwykły tchórz. Nie nawidzę cię za to. Po prostu nie nawidzę!- wykrzyczałam i kątem oka zauważyła, że Skay patrzy na mnie szokowany, tak jakbym zrobiła nie wiadomo co.


-Nienawidzisz mnie za to, że opusiciłem kobietę, którą kocham i moją jednyną żyjącą wtedy córkę poto aby je chronić?- ojciec był już na prawdę zły ale nic nie dorównywało moim negatywnym emocjom. Byłam wściekła jak nigdy dotą. Świadomość, że gdyby nie on. Gdyby nie stchórzył, miałaby jescze część rodziny.


-Niezależnie przed czym chciałeś nas chronić trochę ci to nie wyszło- wysyczałm przez zaciśnięte zęby.


-Co masz na myśli?


-Gdyby nie to, że odzedłeś, może mama żyłaby jeszcze i miałabym chociaż część rodziny....


-Matka by nie żyła bo....- wyszeptał ojcie. Mówiłam już, że często to mówi? Chyba tak...


-Co?


-Matka by nie żyła bo...- powtórzył trochę głośniej. 


Gdybym wiedziała co się potem wydarzy, błagałbym go na kolanach, żeby nie kończył tego zdania ale cóż. Stało się. Wypowiedział to potworne słowo i to przyniosło konsekwencje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz